sobota, 26 marca 2016

Rozdział 8

Całą noc nie zmrużyłem oka. Zastanawiałem się nad rozmową Konan i Sasoriego. Nie byłem zły, że dziewczyna powiedziała o moich uczuciach czerwonowłosemu. Miałem tylko nadzieję, że nic nie zepsuje się w naszych relacjach.

-Widzę, że nie możesz spać - powiedział Hidan, grając w karty. Spojrzałem na niego zmęczonym wzrokiem.

- Nie mogę zasnąć.

Białowłosy westchnął i schował karty. Wstał z podłogi i usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę.

-Jeżeli chcesz i będzie Cię to interesować, mogę opowiedzieć ci o moim życiu.

Od razu się rozbudziłem. Od początku naszej znajomości byłem ciekaw jego życia.

-Jeżeli ci to nie przeszkadza, to chętnie posłucham.

Hidan przymknął oczy i pokiwał głową.

-Miałem trudne dzieciństwo. Moi rodzice zawsze pokazywali mi, że jestem dla nich tylko ciężarem. Gdyby tylko mogli, pewnie by mnie gdzieś zostawili. W wieku 15 lat uciekłem z domu. Rodzicom pewnie to odpowiadało. Zacząłem podróż, chodziłem z miasta do miasta. Któregoś dnia spotkałem chłopaka - Kakuzu. Miał wtedy 20 lat i zabrał mnie do siebie. Zaopiekował się mną. Często się kłóciliśmy, ale lubiliśmy się. Niestety, 4 lata później z niewiadomych przyczyny przyszło do mnie kilku ludzi i zabrało mnie do szpitala psychiatrycznego dla chorych umysłowo. Później dowiedziałem się, że tego dnia zamordowano moich rodziców i uważano, że byłem to ja. Cholerne kłamstwa. Zamknięto mnie tutaj i faszerowano lekami. Kakuzu próbował mnie wydostać, ale nie udało mu się. Wtedy zacząłem się ciąć, to mnie uspokajało. Gdy znalazłem żyletkę, nie miałem umiaru. Za mocno ciąłem i wykrwawiłem się w łazience. - Powiedział, patrząc na ścianę.

-To miejsce Cię zabiło. - Rzekłem cicho.

-Byłem zmuszony tu siedzieć, choć nic nie zrobiłem.

-Przykro mi.

-Minęło 18 lat. Nie mam do nich urazy, po prostu robili co im kazano.

Usłyszałem pukanie do drzwi. Po chwili zostały otwarte przez uśmiechniętą Konan.

-Hej Dei, gotowy na śniadanie?

Zamrugałem patrząc chwilę nią, po czym spojrzałem na zegarek. Pokazywał 8:12, co oznaczało, że pora na śniadanie.

-Tak, już idę.

Wstałem z łóżka nakładając pomarańczową bluzę i wychodząc z pokoju.

-Chodźmy, bo nie będzie miejsca. - Zaśmiała się i poszliśmy w stronę jadalni.

-Nie ma Sasoriego i Itachiego? - Spytałem zdziwiony. Itachi zawsze po mnie przychodził.

-Sasori rozmawia z ojcem, więc przyjdzie później, a Itachi słabo się poczuł i również przyjdzie później.

-Ale nic mu poważnego nie jest? - Spytałem zmartwiony.

-Miejmy nadzieję, że nie - powiedziała, i weszliśmy do jadalni. Wzięliśmy sobie jedzenie i osiedliśmy.

- Jak myślisz, kiedy wrócisz do domu?

 -Sam nie wiem. Chyba wtedy, gdy będę zupełnie zdrowy, a ty?

-Jestem tutaj już rok. Naprawdę chciałabym wrócić do siebie.

-A… będziesz miała gdzie? - Spytałem patrząc na nią by dostrzec, czy jej jakoś nie uraziłem.

-Bardzo się cieszę. Gdy zjedliśmy śniadanie skierowaliśmy się do pokoju “Lenistwa”. Jak byliśmy prawie przy wejściu, zobaczyłem jak w naszym kierunku idzie Itachi.

-Cześć Ita… - Nawet nie dokończyłem, bo brunet zachwiał się i upadł.

Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami i szybko podbiegłem do chłopaka. Konan odgarnęła grzywkę z jego czoła i zaczęła się rozglądać.

-Niech ktoś zadzwoni na pogotowie! - Krzyknęła.

-Co tu się dzieje? - Spytał zaskoczony Sasori. Z szeroko otwartymi oczami podszedł do nas. - Pogotowie w drodze?

-Tak, właśnie zostało wezwane.

5 minut później karetka przyjechała. Podszedł do nas zielonowłosy chłopak, który zaczął sprawdzać stan bruneta.

-Weźcie go na nosze - powiedział do ratownika i zrobił mu miejsce. Sasori przytrzymał mnie i odeszliśmy kawałek.

-Muszę z nim jechać. - Powiedziałem cicho.

-Dei…

-Muszę jechać, nie zostawię go! - Krzyknąłem.

- Dei, nie możesz stąd wyjść - powiedział Sasori, odwracając mnie do siebie. - Nie możesz. Ja pojadę i poinformuję ojca. Konan, miej go na oku.

Dał mi całusa w czoło i poszedł za ratownikami. Dziewczyna podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu. Dotknąłem dłonią czoła i poczułem rumieńce na policzkach. Zamknąłem oczy i westchnąłem. Oto szczęście w nieszczęściu.

3 komentarze:

  1. Jezu, a ja się cieszyłam, że będę mieć spokojne święta. Czy wy, blogerzy musicie mnie zawsze...?!
    Ugh, z racji tego, że również babram się w tym zawodzie, to nie powiem pewnych cisnących mi się na usta słowach.
    Biedny Dei! Biedny Itachi! Jeżeli coś mu zrobisz to przyjdę do ciebie z nożem, rozumiesz?
    No i jeszcze Hidan... Spaprałaś mi święta...
    Zegnam i weny życzę...

    OdpowiedzUsuń
  2. dlaczego nie piszesz ? co z itachim ? przeżyje prawda??

    OdpowiedzUsuń
  3. Aki-chan, kiedy wstawisz rozdział? :c

    OdpowiedzUsuń